No nie mogę się powstrzymać, żeby tego nie opisać, bo ciągle coś mnie tu zaskakuje w kwestiach ciążowo-porodowych. Nie wiem czy zaskakuje mnie, bo słyszę o tym pierwszy raz w życiu czy po prostu podejście holenderskie jest tak inne od tego co do tej pory słyszałam. Zbliżamy się wielkimi krokami do dnia, kiedy lokator mojego brzucha stanie się naszym współlokatorem.
Po wszystkich procedurach opisanych we wpisie Ciąża w Holandii cz. 1/2 przyszedł czas, żeby zapoznać się z całym procesem porodowym. W tym celu zapisaliśmy się do szkoły rodzenia, a ja dodatkowo byłam na dniu otwartym w szpitalu, który jest jedną z opcji do rodzenia w Amsterdamie. Tylko potwierdziło się nasze wcześniejsze przypuszczenie o tym, że Holendrzy naprawdę starają się zrobić to jak najbardziej naturalnie. Jeśli mama jest młoda i nie ma żadnych medycznych problemów idzie ścieżką “niemedyczną” czyli jest prowadzona przez całą ciążę i poród przez położne, w każdym innym przypadku (choroby, wiek, ryzyko, wcześniejsze poronienia) jej przewodnikiem po tej podróży jest lekarz. Będę pisać o tym pierwszym przypadku, bo ten właśnie mnie dotyczy i jest pewnie bardziej inny i zaskakujący od polskiego systemu. Dodatkowo będzie to teoria bo wiadomo, że w praktyce wszystko może wyglądać znacznie inaczej, jak to w życiu może się zdarzyć. W momencie, kiedy w trakcie ciąży pojawiają się niepokojące symptomy przechodzi się pod opiekę lekarza.
A więc wybrałam się na dni otwarte szpitala. Nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje, ale znajoma, która niedawno tu urodziła podesłała mi linka i powiedziała, że warto iść. Nawet w sumie nie wiedziałam na co się piszę. Na spotkanie w szpitalu przyszło nas ok. 50 ciężarnych. Przez pierwsze 2h położna wyłożyła nam teorię porodu, dostępnych opcji, systemu w Holandii i czego się spodziewać. No to jedziemy:
- każda z nas ma swoją położną prawie od początku ciąży do której można zadzwonić jeśli coś nas niepokoi (sama dzwoniłam do nich pewnie 3 razy, żeby upewnić się, że to co czuję jest ok)
- od ubezpieczyciela dostaliśmy pudło, które okazało się pudłem dla mnie i zawiera wszystko co kobieta potrzebuje przed porodem, podkładki pod prześcieradło (zakłada się pod zwykłe prześcieradło bo wody chlustają ponoć najczęściej w nocy) i masę dziwnych higienicznych gadżetów, które jeszcze nie wiem do czego, ale mają mi się przydać w domu
- jak zaczną się skurcze albo odejdą wody siedzimy spokojnie w domu i czekamy
- przy regularnych skurczach dzwonimy do położnej, która przyjeżdża do domu. Nikt w Holandii nie jedzie sam do szpitala na poród. Położna w domu sprawdza rozwarcie i jeśli jest mniejsze niż 5 cm każe czekać może kolejną godzinę, jedzie sama do domu i wraca po jakimś czasie. Dopiero przy 5tce jedziemy do szpitala. Największym wyzwaniem będzie pewnie wydostanie się z naszego mieszkania, którego schody to drobina. Podejrzewam, że to jeden z powodów dla których holenderki rodzą w domu – nie trzeba wtedy po nich schodzić ani wchodzić, żeby dostać się do szpitala.
- Preferencje szpitala określa się wcześniej, ale dopiero położna “w trakcie akcji” dzwoni do szpitali sprawdzając czy jest dla nas wolny pokój, więc do końca nie wiadomo, do którego z nich będzie się jechać. Amsterdam nie jest dużym miastem więc do wszystkich szpitali mamy 10-15 min taksówką. Jeśli poród jest bez komplikacji (czyli teoretycznie mógłby odbyć się w domu) i odbywa się w szpitalu to trzeba za niego zapłacić ok. 300 euro.
- co zabrać do szpitala: ubrania dla siebie, dla dziecka, jedzenie dla taty, fotelik Maxi Cosi, aparat fotograficzny i ładowarki. Mój ulubiony cytat z tej części instrukcji:
Proszę zabrać do szpitala piżamę dla siebie albo jakieś sportowe, wygodne ubrania, bo przecież nikt tam spał nie będzie.
- Jak już wspominałam po porodzie (jeśli wszystko jest ok) do domu wraca się po 2-3 godzinach niezależnie od pory dnia i nocy, więc faktycznie nikt tam nie śpi.
- Jest kilka opcji pozycji i porodów. Najbardziej zalecany tutaj jest poród naturalny i jak najbardziej aktywny. Mama nie ma leżeć rozkraczona na łóżku, bo to jest tylko pozycja wygodna dla lekarza i nie jest naturalną pozycją do rodzenia. Tu pro natura, więc zalecają chodzenie, piłkę, krzesło porodowe albo poród w wodzie (w domu ta opcja też jest, można wtedy pożyczyć basen). W aktywnej pozycji dziecku i mamie pomaga grawitacja, więc pozycje bardziej wertykalne wydłużają po prostu poród. O ile oczywiście inne są możliwe 😉
Tutaj na chwilę przerwę, żeby pokazać wam czym jest “porodówka” dla naturalnego porodu. Do szpitala, do którego pojechałam na dzień otwarty nie zwiedzaliśmy szpitala tylko tamtejszą porodówkę, która jest tzw. Centrum porodów, budynkiem połączonym ze szpitalem korytarzem, ale wyglądającym raczej jak hotel. Rodzi się w jednym z czterech pokojów, każdy urządzony w innym stylu, z kanapą dla taty, pokojem dla reszty rodziny i łazienką z prysznicem albo (jeśli decydujemy się na poród w wodzie) wielką wanną.
Po zobaczeniu tych pokoi (które wyglądają lepiej niż na zdjęciu powyżej, ale to jedno znalazłam) i atmosfery jaką można w nich osiągnąć stwierdzam, że moja motywacja do porodu naturalnego wzrosła. Wracając do punktów
- W pokojach można zaplanować własną muzykę, zapachy, światło.
- Walka z bólem odbywa się tu za pomocą tylko: wody, masaży, piłki, maszyny TENS (elektryczne nalepki na plecy) albo gazu rozweselającego.
- W takich warunkach rodzimy tylko do momentu interwencji medycznej, wtedy przenoszą nas na część szpitalną czyli jak tylko coś wygląda niepokojąco dla położnej przechodzimy na drugą część – szpitalną.
- Znieczulenia, jak morfina czy epidural to już działka dla anestezjologa, więc przy znieczuleniu z założenia człowiek żegna się z Centrum Porodów, albo od razu trafia na medyczną części jeśli od razu deklaruje tą opcję.
- Cesarskie cięcie to ostateczność medyczna, a nie planowany zabieg. Wg OECD w Holandii wykonuje się je w 16% w Polsce – 39% porodów.
Taki poród to wg średnich 16 godzin wysiłku o nowe życie, a później 2 godziny i do domu? No dobra, ale co dalej? Dalej tata musi zatroszczyć się o to, żeby zadzwonić do Kraamzong czyli pielęgniarek i dać im znać, że mogą od razu wpadać w odwiedziny. Przychodzą przez 8 dni na 7 godzin dziennie, żeby nauczyć rodziców obsługi malucha i pomóc w domu. Założenie jest takie, że młodzi rodzice potrzebują pomocy wszelakiej i lepiej zapewnić im to w domu, niż w szpitalu. Pielęgniarka sprawdza czy z dzieckiem wszystko ok, dodatkowo pomaga w kąpaniu, przewijaniu, gotuje, robi zakupy czyli ogólnie wszystko co trzeba, żeby tata po 2 dniach tacierzyńskiego mógł iść do pracy, a mama spokojnie się regenerować.
Będzie teraz fun fact związany z tymi paniami. Dostaliśmy instrukcje, że ze względu na ich zdrowie plecowe mamy podnieść łóżko do 80 cm, żeby mogły codziennie łatwo zmieniać pościel. W związku z tym musieliśmy pożyczyć podstawki pod nogi łóżka, a Ł. dokonać operacji podnoszenia. Nie powiem, tą wysokość 80 cm ustalili chyba nie myśląc o ekspatkach, które nie mają wzrostu średniej Holenderki.
Ponadto dostaliśmy dużo książek po angielsku ze wszystkimi wskazówkami dla nowych rodziców, które opisują najważniejsze aspekty zdrowotne i praktyczne na początek. Większość rzeczy brzmi dla nas dość normalnie i intuicyjnie, ale jest coś, z czego dalej się podśmiewamy – zalecenia odnośnie temperatury w pokoju, w którym śpi niemowlę. Zimny chów zauważyliśmy zimą, kiedy wiatr urywa głowę, my mamy już na sobie wszystkie ciepłe warstwy ubrań, a holenderskie dzieciaki nigdy nie mają czapek na głowach. No więc, wszystkie materiały zalecają temperaturę…ok. 16-18 stopni.
Naturalnie urodzeni, nie tylko nie mają, jak widać, kontaktu z lekarzem podczas porodu, ale mogą go nie zobaczyć przez kilka pierwszych lat życia. Na początku lekarzem dziecięcym jest położna (tak na prawdę to grupa położnych z danej przychodni, więcej było o tym w Ciąża w Holandii cz. 1/2), później rolę przejmuje Klinika zdrowia dziecięcego. Na pierwszą wizytę pracownik kliniki przyjeżdża do domu i przedstawia procedury szczepień i niemowlęckich kontroli. Dziecko jest pod opieką tej jednostki do 4go roku życia, a później lekarza rodzinnego.
Tak więc tyle z teorii. Jak to z teoriami bywa, słyszałam kilka historii, które przebiegły jak powyżej i tonę więcej takich, które idą całkiem innym torem. 😉